Żeby nie przedłużać, zapraszamy Was na prolog i zachęcamy do komentowania ;)
Tom Riddle spoglądał na dziennik, kupiony w małym kiosku na Vauxhall Road. Notatnik, na przekór temu, czego należałoby spodziewać się po czarodzieju, nie był magiczny – na jego karty nie zostało nałożone ani zaklęcie trwałości, ani czar przynależności. Brak mu było nawet zaklęcia najbardziej podstawowego, które sprawiało, a przynajmniej sprawiać powinno, że stronice były niezagniecione i odporne na plamy. Tom miał jednak do niego sentyment, lecz nie dlatego, że zapisał w nim swe pierwsze zaklęcie (choć to oczywiście wiązało się z miłymi wspomnieniami), lecz dlatego, że ten niepozorny dziennik był pierwszą rzeczą, którą kupił za swoje własne pieniądze – notatnik był więc swego rodzaju znakiem jego niezależności, symbolem oddalenia się od znienawidzonego sierocińca.
Autorki Projektu Dramione.
Tom Riddle spoglądał na dziennik, kupiony w małym kiosku na Vauxhall Road. Notatnik, na przekór temu, czego należałoby spodziewać się po czarodzieju, nie był magiczny – na jego karty nie zostało nałożone ani zaklęcie trwałości, ani czar przynależności. Brak mu było nawet zaklęcia najbardziej podstawowego, które sprawiało, a przynajmniej sprawiać powinno, że stronice były niezagniecione i odporne na plamy. Tom miał jednak do niego sentyment, lecz nie dlatego, że zapisał w nim swe pierwsze zaklęcie (choć to oczywiście wiązało się z miłymi wspomnieniami), lecz dlatego, że ten niepozorny dziennik był pierwszą rzeczą, którą kupił za swoje własne pieniądze – notatnik był więc swego rodzaju znakiem jego niezależności, symbolem oddalenia się od znienawidzonego sierocińca.
***
Młody Riddle znów trzymał swój
dziennik, ten sam, który kupił wiele lat temu. Ten notatnik
był symbolem jego przynależności do świata
czarodziejów. Zachowany w prawie idealnym stanie, zabezpieczony
zaklęciami i przygotowany do tego, aby przechować w sobie
cząstkę jego duszy, która miała stać się
nieśmiertelna. Od początku roku był pewien, że właśnie tak
powinien postąpić. Oto i on – dziedzic Slytherina, który
zatrzyma falę szlam, tych niegodnych życia śmieci, i przywróci
tym samym zasadę czystej krwi, rozpocznie tę misję właśnie od
zapieczętowania swojej duszy w notatniku.
W
niemal opustoszałej łazience, do której wszedł, oprócz niego
znajdowała się tylko jedna, młoda dziewczyna, równie bezbronna i
niewinna, co wystraszona. Kuliła się ona w kącie pomieszczenia,
przerażona widokiem ogromnego stwora, który mu towarzyszył.
—
Zabij
— wysyczał do Bazyliszka.
Wąż
rzucił się przed siebie z cichym sykiem. Dziewczyna skomlała
niczym zaszczute zwierzę, próbowała wcisnąć się głębiej w
ścianę, licząc na to, że potwór daruje jej życie, lecz jej
nadzieje były płonne. Bazyliszek
podniósł swoją głowę i spojrzał dziewczynie głęboko w oczy.
Kamienny
posąg Marty wyglądał niezwykle żałośnie.
***
—
Dehors
crux — syknął Tom i z zadowoleniem przyglądał się, jak część
jego duszy przypominająca ciemną smugę dymu ulatuje do dziennika.
Tak, to było to. Wiele tygodni zajęło mu opanowanie tego
niesamowicie trudnego zaklęcia, lecz było warto. Wiedział, że to
pomoże mu w osiągnięciu swoich ambicji. Uśmiechnął się kpiąco.
Szlamy jeszcze go popamiętają. Ostrożnie schował dziennik za poły szaty, po czym, nieco się
zataczając, opuścił łazienkę.
***
—
Chciałeś
mnie widzieć, panie — powiedział Lucjusz Malfoy, nisko się
kłaniając.
—
Owszem,
Lucjuszu — odparł Voldemort, siedzący na wysokim tronie,
spoglądając na swojego sługę. — Jesteś moim najbardziej
oddanym sługą. Nie mylę się, prawda?
Widząc,
jak blondyn otwiera usta, aby mu przytaknąć, dodał:
—
To
było pytanie retoryczne, mój drogi. A teraz do rzeczy. Mam dla
ciebie zadanie. — Machnął różdżką, sprawiając, że w rękach
Malfoya pojawiła się czarna książeczka. — Masz go przechować
— rzekł spokojnie. — Nie może mu się stać żadna krzywda, nie
może się on zgubić ani nawet na chwilę zapodziać. Masz go
strzec jak oka w głowie, masz być gotowy do obrony go o każdej
porze dnia i nocy, a w przypadku pożaru czy powodzi to jest pierwsza
rzecz, którą ratujesz, zrozumiano?
—
Tak,
panie — wyszeptał pokornie Lucjusz, pochylając głowę.
—
Mam
nadzieję, że naprawdę tak jest, mój sługo. Każda, nawet
najmniejsza i najpłytsza rysa jest gorsza, niż poraniony i
umierający Śmierciożerca, mój sługo. — Czarny Pan
wykrzywił usta w karykaturze swojego dawnego uśmiechu, niegdyś
olśniewającego. — Możesz odejść.
Malfoy
skłonił się, po czym skierował się do drzwi.
—
Lucjuszu?
— rzucił Voldemort, gdy Śmierciożerca już otwierał drzwi. —
Nie zawiedź mnie.
—
Oczywiście,
mój panie — odparł Lucjusz, po czym, uprzednio się
kłaniając, opuścił salę. Nie miał wyjścia – nie mógł
pozwolić sobie na żaden błąd. Wiedział, że za każde, nawet
najmniejsze potknięcie zapłaciłaby życiem jego rodzina, a do tego
nie mógł dopuścić, to była cena nie do zapłacenia. Cóż,
w kręgach Śmierciożerców panowała jedna, najważniejsza zasada —
Czarnego Pana się nie zawodzi.
***
Lucjusz
Malfoy wraz z synem weszli do księgarni „Esy i Floresy”, aby
skompletować rozprawkę szkolną młodszego blondyna. Panowało
tam niemałe zamieszanie, spowodowane przybyciem Lockharta.
Długa kolejka wiła się przez cały sklep do miejsca, w
którym Gilderoy miał podpisywać swoją autobiografię.
Lucjusz uśmiechnął się kpiąco na widok tłumu, składającego
się głównie z czarownic w wieku jego ciotki Kasjopei — swoją
drogą strasznie upierdliwej baby. Mężczyzna nigdy nie mógł
zrozumieć fenomenu ,,dzieł" tego pozera. Jako jeden z
nielicznych znał prawdziwe pochodzenie historii zawartych w
książkach, jednak wolał jeszcze tego nie
ujawniać, bo przecież zawsze warto mieć jakiegoś haka na
przyszłego nauczyciela jego syna. Oczywiście, bardzo liczył
na poprawę w nauce swojego pierworodnego, lecz jeśli
Draco znów zawiedzie, trzeba będzie wziąć sprawy w swoje ręce.
Mała, przemądrzała szlama nie może być lepsza od arystokraty
czystej krwi. To zwykła niedorzeczność.
Lucjusz
rozejrzał się w poszukiwaniu jasnej czupryny syna. Po chwili
dostrzegł ją w towarzystwie dwóch rudych i jednej kruczoczarnej.
Zmierzając w ich stronę, z zadowoleniem zauważył, że twarze
dzieciaków Weasleyów przybrały niemal identyczną,
marchewkową barwę, co ich włosy. Cóż, przynajmniej w
denerwowaniu innych jego latorośl nie miała sobie równych.
Wspaniale, zdrajców krwi jak chwasty powinno się tępić od
zarodka.
Przez
tłum przecisnęła się jeszcze niska dziewczynka z szopą na
głowie i naręczem książek. Mruknęła coś niewyraźnie do
Dracona, który spojrzał na nią ze złością. Nie, tego tylko
brakowało, żeby mugolaczka ośmieszała jego
syna publicznie! Pan Malfoy przyspieszył kroku. Do
dzieci dołączyło jeszcze trzech rudych ludzi, z których jeden krzyknął:
—
Ron!
Co ty wyrabiasz? Tu można zwariować, wychodzimy.
—
No,
no, no... Artur Weasley — powiedział Lucjusz, kładąc rękę na
ramieniu syna i uśmiechając się identycznie jak on.
—
Witam,
Lucjuszu — powitał go chłodno pan Weasley, skłoniwszy
lekko głowę.
—
Mówią,
że macie dużo roboty w ministerstwie. Te wszystkie inspekcje,
interwencje, rewizje... Mam nadzieję, że płacą wam za nadgodziny?
Sięgnął
do kociołka Ginny i spośród błyszczących tomów Lockharta wyjął
stary, zniszczony egzemplarz Wprowadzenia do transmutacji dla
początkujących.
—
Jak
widać, chyba nie — oznajmił. — Powiedz mi, Weasley, jaką masz
korzyść z hańbienia tytułu czarodzieja, skoro nawet ci za to
dobrze nie płacą?
Pan
Weasley poczerwieniał jeszcze bardziej niż Ron i Ginny.
—
Mamy
bardzo różne pojęcie tego, co hańbi czarodzieja, Malfoy —
odpowiedział.
—
Najwyraźniej
— rzekł pan Malfoy, kierując swoje blade oczy na pana i panią
Granger, którzy przyglądali mu się uważnie. — To towarzystwo, w
którym przebywasz, Weasley... A ja myślałem, że twoja rodzina nie
może już stoczyć się niżej...
Kociołek
Ginny przewrócił się z łoskotem, kiedy pan Weasley rzucił się
na pana Malfoya, popychając go na półkę z książkami. Tuziny
ciężkich ksiąg z zaklęciami zwaliły się wszystkim na głowy,
Fred i George wrzasnęli: „Dołóż mu, tato!”, pani Weasley
krzyknęła: „Nie, Arturze, nie!”, tłum cofnął się
gwałtownie, zwalając kilka następnych półek z książkami, jeden
ze sprzedawców zawołał: „Panowie, proszę... proszę!” — a
po chwili ponad tym wszystkim zagrzmiał głos: „Dość tego,
chłopaki, dość tej bójki...”.
Przez
morze książek kroczył ku nim Hagrid. W jednej chwili rozdzielił
pana Weasleya i pana Malfoya. Pan Weasley miał rozciętą
wargę, a pan Malfoy miał oko podbite przez opasły tom Encyklopedii
muchomorów. Wciąż trzymał wyświechtany podręcznik transmutacji.
Odrzucił go, oczy płonęły mu złością.
—
Proszę...
oto twoja książka, dziewczyno... najlepsza, na jaką stać twojego
ojca...
Wyrwał
się z uścisku Hagrida, skinął na syna i obaj opuścili
księgarnię.*
***
Rozgniewany
Argus Filch mamrotał pod nosem:
—
Znowu…
harówka, kolejny cholerny dzień! Co, może wyobrażają sobie, że
będę zmywać podłogę od rana do nocy?! Mam tego dość... —
urwał, widząc małą, cienką książeczkę płynącą w jego
stronę. — No! Nawet książek nie szanują, smarkacze jedne. —
Niewiele myśląc, chwycił przepływajacy przedmiot z zamiarem
odniesienia go do biblioteki. Okładka książeczki była czarna,
postrzępiona i cała mokra, jak zresztą wszystko w toalecie. Wciąż
mamrocząc i wyklinając to na czym świat stoi, woźny
odniósł dziennik do bibliotekarki. Nie wiedział, że odprowadzają
go ciekawskie spojrzenia dwóch drugorocznych Gryfonów. Obaj chłopcy
wzruszyli ramionami i weszli do Łazienki Jęczącej Marty.**
***
Irma
Pince zbierała pojedyncze książki pozostawione przez uczniów na
stolikach w czytelni. Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego
współczesna młodzież była aż tak leniwa, że nie raczyła nawet
odnieść podręczników na półkę. Z niemalże namaszczeniem
podnosiła każdy tom i układała sobie na ramieniu. Co prawda,
wystarczyło tylko jedno zaklęcie, aby odesłać wszystkie woluminy
na właściwe regały, lecz pani Pince nie lubiła wysługiwania
się magią przy tak prostym zajęciu. Odnoszenie ksiąg na ich
miejsce sprawiało jej swoistą przyjemność. Lubiła patrzeć na
pełne wiedzy półki, na piękne książki, uwielbiała rozkoszować
się zapachem biblioteki – jej królestwa. W gruncie rzeczy była
to idealna dla niej praca. Kiedyś, gdy Irma była jeszcze młoda i
ambitna, marzyła o wysokim stanowisku w Ministerstwie, o dużym
domu, o sukcesie w pracy, o kochającym ją mężu… Z czasem,
gdy okazało się, że oficjalnie potępiane idee o czystości krwi
były nieoficjalnie popierane, kobieta musiała zrezygnować po kolei
z marzeń. Najpierw odeszło to największe, o pracy. Bibliotekarka
westchnęła cicho, pogrążona w rozmyślaniach. Przypomniała
sobie, jak z wiekiem jej uroda uciekała, jak jej umysł osłabiał
się, jak…
Irma
wzdrygnęła się, gdy po chwili machinalnego układania książek z
zamyślenia wyrwał ją dotyk czegoś zimnego i mokrego, czegoś, co
okazało się być książką. Kobieta zatrzęsła się z oburzenia.
Kto mógł tak potraktować to dzieło, to cudo, tą świętość,
jaką była niemalże każda książka? Irma skrzywiła się. Gryfon,
to na pewno był jakiś Gryfon, cholerny żartowniś, uważający, że
zniszczenie mienia szkolnego będzie zabawne. Bibliotekarka chwyciła
dziennik i ruszyła w stronę swojego biurka, gdzie go osuszyła i
zostawiła na chwilę, by dokończyć układanie książek. Nie
przypuszczała, że ktoś weźmie do rąk teraz już suchy notatnik,
przejrzy go, a gdy zobaczy, że nie jest zapisany odłoży na półkę.
Nikt by nie pomyślał, że kogokolwiek zainteresuje zwykła, czarna
książeczka...
Jednak
dziennik wie, jak przyciągnąć uwagę. Bo każdy horkruks wie, jak
przeżyć.
* Fragment z książki, nieco zmodyfikowany na potrzeby prologu. HP i Komnata Tajemnic, str. 67-71
** Ostatnie dwa zdania miały podkreślić, że rozwiązanie zagadki Komnaty Tajemnic — dziennik — przeszło Harry'emu i Ronowi koło nosa. Bo serio, gdyby notatnik Riddle'a przepłynął kilka metrów dalej, a Filch go zauważył i zabrał, historia byłaby zupełnie inna ;)
Podoba mi się to,że zmieniacie wątki na inne (ja też tak robie) Alternatywna wersja według czytelników lub was to strzał w dziesiątkę :) ~K.R.
OdpowiedzUsuńZaciekawił mnie prolog i mam nadzieję, że rozdziały mnie mile zaskoczą. Podoba mi się to, że nie trzymasz się oryginalnej wersji tylko tworzysz własną. czekam na pierwszy rozdział.
OdpowiedzUsuńDiablica
Strasznie mi się spodobała ta alternatywa. Przedstawione jest to strasznie realnie.
OdpowiedzUsuńZaintrygował mnie prolog i czekam na dalsze rozdziały.
Zaciekawiłaś mnie i to bardzo bardzo....
OdpowiedzUsuńWłasna wersja cudownie <3 Czekam na rozdziały!!!
PS.Zapraszam do siebie: http://szukam-milosci.blogspot.com/
Beca
Bardzo fajnie napisany prolog. Podoba mi się sposób opisywania kolejnych losów dziennika Voldemorta, jak przechodził przez różne ręce i jakimś cudem zawsze znajdował sposób, aby przetrwać. Genialnie opisujecie Lucjusza (wcale nie uważam tak dlatego, że to jedna z moich ulubionych postaci ;) ) i Voldemorta.
OdpowiedzUsuńZaciekawiła mnie historia Irmy Pince. To bardzo przykre, że musiała zrezygnować z marzeń przez sytuację polityczną...
http://nocturne.blog.pl/
Zaciekawiłyście mnie i to bardzo :) Z chęcią zostanę na dłużej :D
OdpowiedzUsuńBardzo fajne mogę was o coś poprosić? Będziecie mnie informować o nowych rozdziałach? Bardzo proszę.
OdpowiedzUsuńFajny prolog a kiedy next?
OdpowiedzUsuńWy cos zamierzacie pisac? Czy ten blog to genialny troll?
OdpowiedzUsuńZamierzamy, tyle tylko, że autorki nie mogą się zgrać. Przepraszamy za to, że musicie tyle czekać na rozdział – postaram się napisać do pozostałych autorek i dokończyć z nimi rozdział.
OdpowiedzUsuńLGIN, jedna z autorek Projektu Dramione
PS Czemu ten blog miałby być trollem?
29 yr old Developer II Cale Aldred, hailing from Victoriaville enjoys watching movies like Stargate and Hunting. Took a trip to Himeji-jo and drives a De Dion, Bouton et Trépardoux Dos-à -Dos Steam Runabout "La Marquise". zrodlo
OdpowiedzUsuń